Bardzo się cieszyłam na to święto, jednak bolało mnie to, że nie mogę w ten dzień jej przytulić. Przez chwilkę poczuć, że jest blisko, czuć jej zapach i ciepło. Była o kilkadziesiąt kilometrów za daleko, tą zimną przestrzeń nic nie było w stanie wypełnić. Postanowiłam jakkolwiek uczynić ten dzień piękniejszym, pokazać jak wiele dla mnie znaczy. Już w sobotę przeszłam się kupić jej prezenty. Pomimo tego, że od kiedy jestem sama dosyć krucho u mnie z pieniędzmi i na nic mi nie starcza, wydałam wszystko co miałam, odłożyłam sobie tylko na bilet do domu. Do tego własnoręcznie zrobiłam laurkę i napisałam list, dosyć krótki, ale od serca. Po czym poszłam to jak najszybciej wysłać na pocztę. Szkoda tylko, że w niedzielę nie dochodzą listy, więc mama odbierze go dopiero w poniedziałek.
Następnego dnia nie wytrzymałam ze swoim postanowieniem nie używania telefonu i naładowałam go specjalnie aby z nią porozmawiać. Cieszyła się, bardzo, tylko dlatego, że pamiętałam i zadzwoniłam. Nie zdradziłam jej, że dostanie prezenty, to ma być niespodzianka. Czuć było w jej głosie nutkę smutku, że dzwonię do niej tak późno, pewnie myślała, że dopiero sobie o tym przypomniałam, pocieszyłam ją tym, że pamiętałam i napisałam list, już wczoraj. Za to swoim delikatnym, kochanym głosem powiedziała mi coś co bardzo podniosło mnie na duchu, mianowicie "zauważ, rozmawiamy jakbyśmy były po prostu w dwóch innych pokojach, jakby dzieliła nas tylko ściana".